A miało być tak pięknie
Dzień badań przed wlewem, czyli standardowe pobranie krwi. Ogólnie miało być normalnie, spokojnie, miałam sama ogarnąć temat gdy Kuba będzie w przedszkolu, jednak wirus kolejny raz krzyżuje nasze plany. Siedzi z nami już trzeci tydzień i zbratał się z Kubą. Przez to w listopadzie jeszcze nas w przedszkolu nie widzieli. Ale jest szansa, że tak jak we wrześniu i październiku, zaliczymy jakiś tydzień 🤣 No ale teraz do piątku siedzimy nadal w domu, a to zmienia moje szpitalne (i nie tylko) plany, głównie w logistyczny sposób, o 180 stopni.
Zawożę zatem Kubę do dziadków z nadzieją szybkiego ogarnięcia tematu i tak... Najpierw z trudem znajduję miejsce pod szpitalem. Parkuję jakoś i szybciutko śmigam w stronę laboratorium. Jeszcze dopytuję stróża o parking na końcu szpitala i się okazuje, że jest on bezpłatny i tylko dla pacjentów na chemioterapię i radioterapię. Więc następnym razem będę wbijać tam bez dwóch zdań.
Pokonuję schody i moim oczom ukazuje się długa kolejka. Pytam czy w miarę szybko się przesuwa i nie dostaję w sumie żadnej odpowiedzi. To ci ludzie tam stoją czy nie, ja się pytam. Niewiele myśląc odwracam się na pięcie i opuszczam szpital. Tym razem pan stróż zwraca się do mnie z pytaniem jak długo się tu będę leczyć. Odpowiadam, że w zasadzie to do końca życia. Pan dziwnie się na mnie patrzy, jakbym mówiła po chińsku i pyta ponownie- miesiąc? Odpowiadam jak poprzednio. Do pana dociera moja odpowiedź i chyba jego wewnętrzny translator zaczyna działać. Mówi, że mi tego nie życzy i podpowiada mi gdzie mogę wyrobić przepustkę parkingową. Fiu fiu. Chyba mam szczęście do ludzi.
Wsiadam do samochodu i kieruję się do innej placówki, mając na uwadze to, że do zamknięcia punktu pobrań zostaje jakieś czterdzieści minut. Doświadczam deja vu kolejny raz szukając miejsca do zaparkowania. Mijam jedno wolne z nadzieją, że jeszcze znajdę coś bliżej wejścia no i klops. Zawracam ale gdy podjeżdżam do wcześniej upatrzonej luki widzę jak zagnieżdża się w niej jakaś babeczka. Mijam ją, robię nawijkę i ostatecznie ląduję za szpitalem. Pod laboratorium jedna osoba więc po chwili wchodzę do zabiegowego. Pani, przy pierwszej próbie, boleśnie wbija się w żyłę w łokciu i niestety pudłuje, a ja werbalnie i głośno jej to uświadamiam, sugerując inne, już kilkukrotnie sprawdzone miejsce. Przy drugim podejściu też boli ale daję radę. W sumie to obie dajemy.
Następnie wracam do poprzedniego szpitala by uzyskać płytę z rezonansu głowy, bo w dniu badania szpital ich nie posiadał. Stoję w długiej kolejce, bo od początku listopada trwa tu remont i... rejestracja czynna krócej, bo do 14.35 zamiast 17.00 więc jest kumulacja osób chcących ustalić termin badania lub tak jak ja odebrać wyniki. Od kilku dni próbowałam się tam dodzwonić ale lipa i nawet dzień wcześniej wybrałam się Kubą ale pocałowałam klamkę. Zatem stoję cierpliwie czekając na swoją kolej. Przed okienkiem, poza kolejką, pojawia się nagle pani. Oczywiście budzi to ogólne zgorszenie wśród stojących, którzy delikatnie dają kobiecie do zrozumienia, że powinna stanąć jak inni. Na co ta zaczyna machać dokumentem, oznajmując, że ma pierwszą grupę inwalidzką. Nie mieszam się już do takich sporów, zlewam to, choć sama mam też znaczny stopień niepełnosprawności.
Podchodzę do rejestracji i udaje mi się odebrać płytę mimo, że wcześniej słyszę, że szpital ich nadal nie ma. Możliwe, że to siła argumentu, iż muszę ją wysłać do neurochirurga do Katowic albo to moje ów szczęście albo może miałam oczy jak kot ze Shrek'a? W sumie to przede wszystkim oczy bo na głowie czapka, a na twarzy maseczka😁Nie wiem co się do tego przyczyniło, ważne że zadziałało. I co więcej, pani jest tak miła, że sprawdza w systemie czy jest opis badania i jest, i mi go drukuje! Od ręki!
A wyniki są bardzo dobre, bo wszystkie cztery zmiany w móżdżku się znów zmniejszyły, w porównaniu z sierpniem. Natomiast, jak to bywa przy raku rozsianym - nigdy nie wiesz co i kiedy da o sobie znać, czyli najnormalniej w świecie dupnie. To jak życie na tykającej bombie. I tym razem pada na szyszynkę, na której stwierdzono torbiel i to muszę omówić z moim onkologiem oraz neurochirurgiem, bo nie wiem jak podejść do tematu.
Na koniec robię ekg, by w dniu wlewu móc pominąć ten etap i tym samym przyspieszyć procedurę chemioterapii.
Komentarze
Prześlij komentarz