Test odporności

Cieszę się, że wrzesień mamy już za sobą. Był on specyficzny i mimo, że nastawiałam się psychicznie i teoretycznie, jak zawsze praktyka mnie zaskoczyła, jak zima drogowców. 

"Skole" zaczęliśmy w dobrej kondycji ale po kilku dniach niestety pojawiły się pierwsze oznaki jakiegoś wirusa, chyba. Początkowo myślałam, że to jakaś trzydniówka ale nie do końca na nią wyglądało. Potem, gdy było już ok, ja złapałam covida i znów siedzieliśmy w domu. Po tygodniu wróciliśmy do przedszkola na aż cztery dni, bo z końcem tygodnia przyplątało się do nas przeziębienie. Kuba dzieli się wszystkim więc i w tym przypadku nie było inaczej i... obdarował mnie katarem. Zielone gile zawitały na dwa tygodnie. Ledwo oddychaliśmy bo tak nas pozatykało, ale Kuba przeszczęśliwy, bo można było zostać w domu i oglądać bajeczki. Zrobiłam syrop z cebuli, cytryny, imbiru i miodu oraz pastę z kurkumy, z której następnie przygotowywałam tzw. złote mleko. Zaopatrzyliśmy się w niezbędnik przedszkolaka, czyli inhalator i maści ułatwiające oddychanie w nocy. Odwiedziłam też rodzinnego, bo powiększyły mi się węzły na szyi. Dostałam antybiotyk na trzy dni i... musiałam pierwszy raz od początku leczenia przesunąć wlew. Wrzesień za nami i z dwudziestu dwóch dni przedszkola zaliczyliśmy raptem osiem. Październiku bądź łaskawszy. Musimy (koniecznie!) popracować nad tą naszą odpornością, bo aktualnie test oblaliśmy.

Dziś pierwszy dzień przedszkola po tej długiej nieobecności i mam nadzieję, że nie ostatni w tym tygodniu 🙃 Czekam w szpitalu na kolejny wlew i siedzę zniecierpliwiona czy aby wyrobię się do 13.00, by zdążyć do przedszkola. Muszę jakoś logistycznie przyspieszyć cały ten mój onkologiczny rytuał, by ze wszystkim się wyrobić. Dzień przed chemioterapią będę ogarniać badania i ekg, by w dniu wlewu od razu mieć konsultację u onkologa, z którym właśnie muszę ustalić tę kwestię. 

Podczas wizyty poruszam temat. Mój onko mówi, że się postara. Dziś nawet wszystko sprawnie idzie. O 11.00 zaczynam wlew, choć w pierwszej kolejności idzie paracetamol, potem pół godziny przerwy i kadcyla. Obok na leżance jedna z pań przesłodko chrapie, aż uśmiechamy się wszyscy do siebie spod maseczek. Z nadzieją spoglądam na zegarek, bo na chwilę obecną wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że zdążę na czas odebrać Przedszkolaka, któremu obiecałam, że widzimy się po obiedzie. Wychodzę ze szpitala o 12.40. Idealnie! Z uśmiechem na twarzy i tym charakterystycznym ciepłem na serduchu, że za moment odbiorę Kubę, który rzuci mi się w ramiona, a wówczas smutki z całego dnia wypłyną razem z łezkami, kieruję się w stronę przedszkola. No kurczę, stęskniłam się. 

Komentarze

Popularne posty