Idziemy do zoo zoo zoo
Wykorzystaliśmy moment wakacji, fajnej pogody i wybraliśmy się do zoo. Kuba jeszcze nie był więc tym bardziej myśleliśmy, że będzie to dla niego frajda. Wybraliśmy Chorzów. Pierwszy raz, odkąd mam orzeczenie o niepełnosprawności, skorzystałam z ulg. I tak zapłaciliśmy 1 zł za dwie osoby dorosłe (ja niepełnosprawna i mój opiekun) oraz ulgowy dla Kuby, bo już skończył 3 lata.
W zoo dużo ludzi, bo wakacje ale ogólnie nie najgorzej. Kubę najbardziej zainteresowała... koparka stojąca przy nowo budowanym pawilonie. Ja mu pokazuję alpaki czy żyrafy a on do mnie: "Mamo, kopala!". No cóż... tak bywa kiedy ma się w domu fana motoryzacji wszelakiej, choć prym wiodą aktualnie koparki i motory. Ps. Na plaży stale bawił się w koparkę🙃 Później spodobała mu się dolina dinozaurów i... plac zabaw. Ale ogólnie zwracał uwagę na większe zwierzęta - słonie, nosorożce, niedźwiedzie, a tych mniejszych po prostu nie zauważał 😁 poza tym część zwierząt chroniła się przed słońcem w swoich domkach i nie było ich widać.
Mimo, że ominęliśmy część klatek i nie odwiedziliśmy żadnego baru zeszły nam trzy godziny. Nogi mnie bolały ale ogólnie dobrze się czułam, a byłam świeżo po kolejnym wlewie. Zatem czwarta kadcyla przyjęta. A co podczas ostatniego podania? W sumie to standardowo choć pacjentką poza kolejką była jakaś osadzona, bo przyjechała karetką w obstawie służb więziennych. Wizyta jak zawsze - moje pytania, odpowiedzi lekarza. Miałam ze sobą wyniki markerów nowotworowych jajnika. Na szczęście wszystko w normie.
Zaczęłam też cykl badań kontrolnych. I tak tomografia kręgosłupa i miednicy za mną, a wyniki za miesiąc. I w sumie miałam tu nic już nie pisać, bo i co? Wjeżdżasz do tuby, robią ci bezbolesne badanie, podają kontrast, który rozchodzi się po ciele zostawiając dziwny posmak w ustach, powoduje falę ciepła od głowy po nogi i wrażenie, że się chce natychmiast do wc. I ponownie do tuby ale ale... poza tym pielegniarka musi założyć wenflon by ów kontrast podać. Moje żyły są jakie są, w ogóle nie nadają się do pobierania. Cienkie, kręte i czasem pękają. Tym razem te w okolicy łokcia się schowały i pani zdecydowała wbić się w nadgarstek. Dla mnie aktualnie nie ma różnicy gdzie się wbije, byleby skutecznie. Słyszę jak zawsze: "będzie ukłucie", po czym po teorii następuje praktyka i mam wrażenie, że na skutek jej mega silnego ukłucia pękają mi żyły między palcami. Tak masakrycznie mnie jeszcze w życiu nie bolało, a od ponad dwóch lat regularnie mnie kłują, no i plus wcześniejsze ciąże. Mówię, że strasznie mnie to boli, że jeszcze nigdy tak nie miałam. Mówi, że miejsce gdzie się wkuła nie ma nic wspólnego z tymi palcami, bo nic tam się nie dzieje, nic nie pękło, że może to jakiś nerw dostał rykoszetem, że ją też zmroził mój grymas i że żyła, w którą się wbiła była bardzo twarda, że aż wenflon stanął dęba😳 Nie wiedziałam, że tak może się podziać. Oby nigdy więcej. Na szczęście ruszam palcami i nie odczuwam skutków ubocznych tego incydentu.
A swoją drogą jest w tym trochę mojej winy, bo ostatnio zaprzestałam (z lenistwa albo sklerozy) dbania o żyły. Muszę regularnie brać Rutinoscorbin i pić dużo wody. Może to dzisiejsze doświadczenie mnie zmotywuje.
Komentarze
Prześlij komentarz