Tego jeszcze nie grali
Mijają trzy tygodnie od pierwszego wlewu kadcyli. Nastawiałam się na typowe dla chemioterapii skutki uboczne typu biegunka, wymioty czy mega osłabienie niepozwalające podnieść się z łóżka, a tymczasem zostałam mocno zaskoczona dolegliwościami, z jakimi przyszło mi się zmierzyć.
Pierwsze, co bardzo mnie męczyło, to wzdęcia i praktycznie stale "opuchnięty" brzuch. Cokolwiek zjadłam od razu mnie wydymało. Mój brzuch wyglądał jak nie mój, wielki, jakbym była w 6. miesiącu ciąży albo miała wodobrzusze, plus napięta na nim skóra. Po każdej konsumpcji ratowałam się espumisanem i sylimarolem, i ogólnie jeszcze bardziej restrykcyjnie podchodziłam do mojej diety wątrobowej. Efektów zbytnio nie było bo... jak tylko tabletki zaczynały działać to przychodziła kolejna pora karmienia, a tutaj starałam się jeść mniej ale częściej (co ok. 3-4 godziny). No można było zwariować. Jak stanęłam na wadze to mnie zmroziło, bo przez ok. 3 tygodnie przytyłam 3-4 kg!
Jeśli jestem przy kwestii puchnięcia to spuchła mi też twarz i wyglądałam jak chomik. Skóra była napięta i czułam się jak po wstrzyknięciu botoxu (choć w sumie to nigdy go nie miałam zapodanego ale bynajmniej taki był widoczny efekt). Na 2-3 dni przed kolejnym wlewem mi puściło.
Co dalej? Ano krwawienia z nosa. Wielokrotnie przy porannym jego czyszczeniu pękały mi naczynka, a w czwartym dniu po kadcyli to zupełnie bez żadnego powodu poleciała strużka krwi.
Bóle głowy i to stosunkowo często. Nie napiszę, że codziennie ale kilka razy w tygodniu. Czasem kończyło się ketonalem. O tyle to dla mnie nowość, bo do tej pory nigdy mnie głowa nie bolała. I do tego dziwne bóle twarzo-czaszki, np. ból w okolicy skroni, nosa czy wrażliwe na dotyk kości policzkowe i łuki brwiowe. Pierwszy raz spotkałam się z takimi bólami.
Rano często dopadały mnie skurcze nóg (tu ratowałam się magnezem) i wysypało mnie. Miałam czerwone krosty na całym ciele ale na szczęście one nie swędziały.
Jak później przeszukałam na naszej facebook'owej grupie skutków kadcyli to wiele z moich onkosióstr potwierdza powyższe objawy. Mam nadzieję, że każdy kolejny wlew będzie łagodniejszy i bardziej łaskawy, i później organizm się przyzwyczai.
Najważniejsze teraz to dobre wyniki morfologii, a przede wszystkim ASPAT i ALAT, czyli wskaźniki wątrobowe. Do tej pory, przez dwa lata, wszystko było w normie. Dopiero po podaniu kadcyli zaczęła wariować wątroba. Dlatego mam ogromną nadzieję, że leki i dieta pozwoliły ją ujarzmić i wczorajsze wyniki będą zadowalające oraz pozwolą na kolejny wlew.
I na szczęście tak się dzieje, uff. Wyniki ok, wszystko w normie i jest zielone światło na drugie podanie kadcyli. Na ekg czekam 45 minut, za to do gabinetu wchodzę z marszu i spędzam w nim dobre ponad 30 minut. Dzisiejsza lista moich pytań jest długa ale mój onkolog cierpliwie udziela mi wyczerpujących odpowiedzi. Wychodzę z plikiem skierowań na kolejne badania kontrolne. Następnie podanie kwasu na kości. Pielęgniarka wbija się cztery razy w mój port, bo nie ma charakterystycznego dla prawidłowego zainstalowania igły refluksu. Ostatecznie lekkim podstępem naszym oczom ukazuje się wyczekiwana cofka.
Po kwasie wracam na pododdział dzienny chemioterapii, gdzie pielęgniarki mnie już wołają od jakiegoś czasu. Na dzień dobry paracetamol, a po nim kadcyla. Jestem bardzo ciekawa drugiego wlewu, czy objawy będą takie same, czy może tym razem moja druga linia mnie zaskoczy, a przede wszystkim jak zareaguje w połączeniu z kwasem. Może być bowiem tak, że kwas spowoduje bóle w kościach (co jest jego mocną stroną🙂), a kadcyla zajmie się głową i twarzo-czaszką, a wtedy pozamiatane. Ale jestem dobrej myśli, że taka wybuchowa mieszanka nie powstanie, a cokolwiek mi zaserwuje wyżej cytowany duet ogarnę bez większych problemów.
Dasz radę!
OdpowiedzUsuń