Pierwsza kadcyla
Dziś szybka kwalifikacja. Mam ze sobą wszystkie potrzebne wyniki ostatnich badań (nawet wczorajszą przyspieszoną scyntygrafię). Po konsultacji onkologicznej z moim lekarzem prowadzącym dostaję zielone światło na podanie pierwszej kadcyli. Tym samym zaczynam drugą linię leczenia. Jak będzie? Już wkrótce zobaczę jak toksyczne będą leki. A może będzie wszystko dobrze? W każdym razie staram się nie myśleć o skutkach ubocznych. Dziewczyny z grupy Kadcyla na fb potwierdzają, że każda kolejna jest ok. Może i dla mnie pierwsza będzie łaskawa.
W międzyczasie rozwiałam też wszelkie wątpliwości odnośnie krakowskich badań klinicznych. Po pierwsze nim do nich przystąpię muszę przejść drugą linię leczenia, czyli mimo wszystko startujemy z kadcylą. Poza tym niby na stronie internetowej jest info o naborze i rekrutacji do ww. badań ale w praktyce już nie ma miejsc dla chorych na raka piersi. Jedynie wolne miejsca zostały dla raka macicy. Zatem Kraków w sposób naturalny odroczony.
Podczas dzisiejszej wizyty czuję się bardzo zaopiekowana. Jak wtedy. To lekarz, z którym mogę faktycznie o wszystkim porozmawiać. Zresztą ja też nie daję za wygraną i nie wychodzę z gabinetu bez kompletu odpowiedzi na swoje wszystkie pytania.
Czekam w pododdziale dziennym chemioterapii. Pierwszy wlew potrwa ok. 1,5 godziny. Każdy kolejny powinien być krótszy, może jakieś 45 minut. Już nie będą mnie kłuć herceptyną w nogę, tylko sam wlew. Jest 12.00 i zaczynamy, równo w samo południe. Na dzień dobry paracetamol. Potem pół godziny przerwy i o 13.00 wbija się we mnie kadcyla. Sam wlew ok. Nie czuję nic niepokojącego. Płyną do mnie moje nowe kropelki życia. I oby jak najdłużej. Pierwsza linia zakończyła się na 33. podaniu. Liczę, że tym razem będzie to o wiele dłuższa przygoda.
Kadcyla płynie wybitnie wolno. Tak musi być za pierwszym razem. Ostatecznie o 14.30 jestem jeszcze w lesie. Okazuje się do tego, że dziś wyjątkowo o 15.00 zamykają pododdział dzienny chemioterapii i ostatnia nasza piątka trafia na normalny oddział w szpitalu. I tutaj dokańczam ten mój wlew, w oddziałowej świetlicy, na wygodnej kanapie. Ostatecznie opuszczam szpital o 15.30. Czuję się normalnie. Może trzyma mnie ten paracetamol? Przede mną wieczór, noc i kolejny dzień gdzie powinnam odczuć ten wlew. Powinnam choć wcale nie muszę i tej myśli się będę trzymać rękami i nogami.
Komentarze
Prześlij komentarz