Zwykła dwunastka
Przed 10.00 pojawiam się w Jurajskim Centrum Onkologii. W poczekalni dzikie tłumy. A na świecie czwarta fala, lockdowny w kilku państwach Unii i nowa odmiana korony... Stoję chwilę w kolejce do rejestracji. Po chwili odbieram numerek i zajmuję wolne krzesło przed gabinetem. Jak zawsze przyjmuje jeden chirurg ale w dwóch gabinetach. W jednym są konsultacje, usg czy biopsje. Drugi to zabiegowy. Szczegółów nie znam bo tam mnie jeszcze nie widziano. No ale jak dwa gabinety to i dwie kolejki, i wszystko sie wydłuża. Numerki sie dublują ale na szczęście hasło brzmi jasno i czytelnie: "zwykła trójka" i "trójka zabiegowy". Ja jestem zwykłą dwunastką. Czekam. Z chwilą przyjścia do poradni wchodziła zwykła jedynka, co oznacza, że szybko stąd nie wyjdę. Ale założyłam też i taki scenariusz więc zupełnie niezaskoczona siedzę i piszę tego bloga, obserwując to, co dzieje się wokół mnie.
W poczekalni spotykam się wzrokiem z dużymi ciemnymi oczami, wyglądającymi zza okularów, zza maseczki. Niewiele poza tym dostrzegam ale te oczy gdzieś już widziałam. Dziś pamięć mi nie szwankuje (w przeciwnym razie stawałabym na głowie do końca tygodnia albo i dłużej by móc pokojarzyć ludzi, fakty i miejsca) i przypominam sobie, że chyba znam panią z rejestracji z mojego byłego szpitala. Moje przypuszczenia potwierdza jej głos gdy odbiera dzwoniący telefon. Nie wiem jaki jest dokładny powód jej wizyty tu ale o odpowiedź raczej nie trudno. Wkrótce wszystko się wyjaśnia gdy pielęgniarka prosi kolejną osobę do biopsji i pani rejestratorka znika za drzwiami gabinetu.
Siedzę i piszę. Obok jest włączone radio i czas umila muzyka. Po godzinie drętwienia moich czterech liter do gabinetu wchodzi zwykła szóstka i piątka zabiegowy. Czyli jestem na półmetku. O 12.15 do gabinetu proszą zwykłą dziesiątkę, a po niej wchodzi zwykła jedenastka. Po jej wyjściu zaczajam się tuż pod drzwiami, przyjmując odpowiednią pozycję w boksie startowym. Drzwi się otwierają i poproszona zostaje... zwykła dziewiątka (???). Zostaję w miejscu, jakbym ugrzęzła w zastygającym betonie. Po 15 minutach wchodzi zwykła czternastka po odbiór wyników, a potem ktoś do biopsji. WTF??? Tu, jak widać, także o kolejności decyduje lekarz. Czekam dalej, bo niby jakie mam inne wyjście? Dobrze, że pokorę i cierpliwość opanowałam niemalże do perfekcji.
A w poczekalni ogólnie cisza. Nikt tu ze sobą nie rozmawia. Tym w sumie różni się ta poczekalnia od takiej zwyklej do internisty. Nikt tu nie ma ani siły ani odwagi rozmawiać o raku. Co jakiś tylko czas słychać jak pani koordynatorka wyjaśnia kolejnym osobom krok po kroku proces leczenia... Jedna z pań nawet pyta czy płacz rzeczywiście pomaga. Pomaga, pomaga. Jak tak patrzę na to wszystko to dociera do mnie ile już jest za mną i cieszę się, że jestem w miejscu, w którym jestem.
Ostatecznie melduję się w gabinecie o 13.10. Pan doktor przeprowadza wywiad po czym przystępuje do usg. Pierońsko zimny jest ten żel. Ktoś powinien wymyślić ciepłą alternatywę, taki zestaw na zimę, rozgrzewający. Badanie trwa dobrą chwilę. Głowica przemierza kolejne centymetry mojej skóry w poszukiwaniu sprawcy tego całego zamieszania, zupełnie jak wykrywacz metali na plaży, tylko skubana nie pika. Obraz jak poprzednio, jest stabilnie, nie rośnie. Leczenie działa. Uff
O 13.20 opuszczam Centrum. Powtórka z rozrywki za trzy miesiące.
Komentarze
Prześlij komentarz