Rogale nieświętomarcińskie

Lubię gotować, pichcić, eksperymentować w kuchni. Oczywiście jeśli tylko mam czas i "pozwolenie" od syna. Bo przy nim robienie czegokolwiek w kuchni to wyższa szkoła cierpliwości. Cały proces gotowania wydłuża się o... zabawę w "ja uciekam a ty mnie goń", "jedzie pociąg z daleka", układanie puzzli, rysowanie i wszystko inne na co tylko wpadnie ten mały szkrab.

Testuję najczęściej przepisy łatwe, szybkie, z prostymi składnikami. Bo... wiadomo, czas to więcej zabawy!🙃

Śledzę instagrama mojej bratowej i co jakiś czas mierzę się z jej niektórymi przepisami. Wszystkie zdjęcia są cudne i zachęcają do natychmiastowej konsumpcji, a ślinianki za każdym razem wariują. 

Zazwyczaj pierwsze podejście odzwierciedlam w 100%, by wiedzieć jak dana potrawa powinna smakować. Kolejne to już moje modyfikacje, np. jakiś alternatywny składnik, inny czas lub temperatura pieczenia z uwagi na moc mojego piekarnika. 

Jakiś czas temu zainspirowały mnie ekspresowe kruche rogaliki. Ekspresowe dobrze brzmi😉 Poza tym autorka zachęca mnie dalej pisząc: "Robi się je bardzo szybko i bardzo prosto". Myślę sobie no jak nic przepis dla mnie. 

Wyposażona we wszystkie niezbędne składniki i narzędzia, przystępuję zatem do działania, krok po kroku, wszystko według przepisu. Konsystencja ciasta taka jak ma być. Chłodzę je tyle ile trzeba. Następnie wyciągam z lodówki i zabieram się za wykrawanie ciasta pod rogaliki. I tu zaczynają się schody. Czytam przepis: "Każdą część rozwałkowujemy na kształt koła na cienkie ciasto i kroimy na trójkąty". Przecież matmę lubiłam w szkole więc większych problemów z trójkątami mieć nie powinnam.

Myślę chwilę, a w zasadzie to nie myślę zbytnio tylko bez większego zastanowienia zabieram się za te trójkąty. Najpierw z koła robię kwadrat, sprawnie odcinając fragmenty ciasta z czterech stron. (Już w tym miejscu, w przepisie nie było mowy o żadnym kwadracie ale żadna lampka mi się nie zaświeciła). Potem ten duży kwadrat dzielę na cztery mniejsze, by następnie podzielić je (po przekątnej) na trójkąty. Myślę sobie gdzie tu ta prostota, no ale nic. Zabieram się za smarowanie powidłami ze śliwek, które jakiś czas temu sama zrobiłam. Oj tak, pochwalę się bo to moje pierwsze w życiu. Stałam przy wielkim garze dwa dni i mieszałam by się nie przypaliły 😁 Smaruję te moje bidne trójkąty ale znów coś mi nie pasuje. "Na dłuższym końcu każdego trójkąta nakładamy ulubione nadzienie...". Dłuższy koniec? U mnie najdłuższy to podstawa, a pozostałe ramiona króciutkie. Smaruję ten dłuższy bok ale ni cholery się nie chce zwinąć w rogalik i to jeszcze taki jak na zdjęciu. Powidła zadowolone wychodzą bokami. Masakra! "A miało być tak pięknie, a miało nie wiać w oczy nam"* nucę pod nosem. Ale się nie poddaję i zabieram się za kolejny fragment ciasta. Znów zaczynam od koła, potem kwadrat, kwadraty i trójkąty. Może Pan Dawid by mi w tym pomógł? Zdaje się, że trójkąty i kwadraty to jego działka?😁 Z pełnym zaangażowaniem wycinam, docinam, lepię, smaruję i zwijam. I tak do momentu gdy zostaje mi w ręce ostatnia porcja ciasta. I nagle czuję jak dostaję olśnienia. Lepiej późno niż wcale 😁 i nagle cała ta kulinarna matematyka robi się oczywista jak to, że dwa plus dwa to cztery. Kiedy dociera do mnie co autor miał na myśli pisząc, że będzie szybko i prosto zaczynam się sama z siebie śmiać. A wystarczyło przeczytać tekst ze zrozumieniem i bym wiedziała, że bezpośrednio z koła wycinany trójkąty na kształt kawałków pizzy. Do dnia dzisiejszego nie wiem czemu ja poszłam w te kwadraty. 

Podsumowując: w smaku wyszły ok ale muszę jeszcze popracować nad ustawieniem piekarnika bo nieco się spiekły. I następnym razem to faktycznie będą ekspresowe kruche rogaliki 😉 bo praktyka czyni mistrza!

* Happysad - Wszystko jedno 


Komentarze

Popularne posty