Pani Ka w kuchni
Wspominałam ostatnio, że przeszłam na dietę, taką moją własną onkodietę. Wszystko dlatego, że muszę chronić swoją wątrobę. Nie dość, że pokonała przerzuty to stale pracuje na wysokich obrotach gdy co trzy tygodnie wlewa się we mnie zestaw immunoterapii. Pamiętać muszę też o moim woreczku z kamieniami, aby jedzeniem nie spowodować ataku. I rzecz najistotniejsza - by to, co jem nie dokarmiało raka.
Już podczas chemioterapii moje menu wyglądało inaczej. Zakaz smażonego, pieczonego, tłustego, ciężkostrawnego. Nie dla grejpfrutów i granatów. Ogólnie dieta lekka, wątrobowa. Jednak podczas leczenia trudno było mówić o diecie skoro nic nie smakowało jak powinno i momentami nie dało się nic przełknąć z uwagi na rany w przełyku.
W sumie zmiana odżywiania nastąpiła po chemii, gdy zostałam na samej immunoterapii. A ostatni rok był czasem kiedy trochę testowałam własny organizm. Czasem wystawiałam go na próbę, a siebie na pokusy i kończyło się niestety nie najlepiej.
Dziś już wiem co mi szkodzi, a co jest ok. Mój organizm sam mi to podpowiada. To jest niesamowite. Ale ta nasza komunikacja rodziła się długo i okupiona była często bólami ze strony układu pokarmowego, niestrawnością i złym samopoczuciem. Na szczęście wypracowaliśmy kompromis, znaleźliśmy nić porozumienia i teraz, bogatsi o własne błędy (a w zasadzie ja) możemy kontynuować tę konsumpcyjną przygodę.
Na czym bazuje moje onkomenu? Przede wszystkim staram się unikać czerwonego mięsa, potraw tłustych i smażonych, serów żółtych i pleśniowych, mleka krowiego i nabiału, fast food'ów, alkoholu (choć czasem ku zdrowotności przytrafi się jakaś lampka czerwonego wytrawnego wina), soli, cukru, słodyczy, wędlin, parówek czy kiełbas. I jak tu żyć? 🙂 W tym miejscu pojawiły się głównie ryby, strączki, produkty wege, liczne przyprawy. Bez zmian natomiast pozostały owoce i warzywa, kasze, ryże, płatki owsiane czy musli, choć radykalnie zwiększyła się ich ilość.
Ale nie, jeszcze nie jestem wegetarianką. Czasem pokuszę się o jakiś drób, owszem. Ale do mięsa (o dziwo!) mnie nie ciągnie. Jest w lodówce wędlina czy ser, bo przecież moi Mężczyźni są przede wszystkim mięsożercami, ale wcale mnie to nie interesuje. A co lepsze - czasem zdarza mi się spróbować czegoś z listy zakazanych potraw, choćby podczas rodzinnych spotkań i... pomijając kwestie natury gastrycznej, nie do końca mi to smakuje. Albo inaczej - nie smakuje jak kiedyś; większość dań jest dla mnie za słona.
Na instagramie Pani Ka w kuchni zamieszczam potrawy, które królują na moim stole. Nie są to żadne wyszukane pozycje, a proste i szybkie dania. Część z nich to normalne posiłki zmodyfikowane jedynie o zdrowe zamienniki. Czasem też pokuszę się o jakiś eksperyment i przetestuję coś nowego.
Zaczęłam częściej używać piekarnika i patelni grillowej, a podstawą jest gotowanie w wodzie i na parze. Pozamieniałam różne produkty i tak... zamiast śmietany używam jogurt, zamiast fety tofu. Chleb smaruję musztardą, różnymi pastami do chleba, czy avocado. Zamiast soli używam przypraw. Kawę (Inkę) pijam z mlekiem roślinnym (najbardziej smakuje mi sojowe i owsiane), musli na śniadanie jadam z jogurtem sojowym, a jajka sadzę na wodzie😁 A ostatnio to nawet zamieniłam zwykły krem do ciasta na... kokosowy krem rafaello z białej fasoli 🙃
Początkowo myślałam, że będzie ciężko, że nie dam rady. I faktycznie początki były różne. Musiałam się nauczyć nowych smaków zapominając o dotychczasowych. Ale mój organizm bardzo mi w tym pomógł, wysyłając mi konkretne sygnały co jest ok, a co może niekoniecznie.
Robiłam kilka razy morfologię i wyniki w normie, żadnych radykalnych spadków czy wzrostów. Waga też raczej stoi w miejscu. Jest dobrze.
Zawsze lubiłam gotować i eksperymentować. Teraz jest ku temu okazja, a odkrywanie nowych dań, zdrowe modyfikacje, dopracowywanie przepisów pod siebie to ogromna frajda i uczta dla moich kubków smakowych. I, co równie istotne, zajmuje czas i myśli 😉
Komentarze
Prześlij komentarz