Świat jest mały
Dzień wlewu. Do podwójnej blokady dochodzi kwas na kości i prawdopodobnie w weekend będę walczyć z osłabieniem i gorączką. Chyba. Tak było trzy i sześć miesięcy temu. Może teraz organizm zareaguje inaczej? Się okaże.
50 minut czekam w kolejce na ekg. Po badaniu przechodzę pod gabinet onkologa. Tłok i tłum. Jakieś trzydzieści osób. Serio. I jeden lekarz... Może wejdę do niego za jakieś trzy godziny... Dziś już, doświadczona ostatnim wlewem, mam lekturę. Dlatego czas może mi upłynie szybko. No niestety, wszyscy musimy tu odstać i swoje odsiedzieć.
Co jakiś czas słyszę szepty niezadowolenia. Każdy siedząc tu wszystko by tu ulepszył i usprawnił, przyspieszył i w ogóle. Jedni narzekają, inni żartują bo i tak to niczego nie zmieni. Jakoś trzeba to przetrwać 😁 Osobiście doszukuję się pozytywów. Mam czas tylko dla siebie, mogę poczytać książkę, poszperać spokojnie na necie, bez obawy, że jakieś małe rączki mi wyrwią telefon i coś w nim przestawią lub gdzieś zadzwonią. To mój czas na zebranie myśli, napisanie choćby tego posta, czy po prostu czas na nicnierobienie. Nie da się tego w żaden inny sposób przeskoczyć dlatego trzeba się z tym pogodzić i wykorzystać ten czas jak najpełniej, tylko z korzyścią dla siebie. Zabrzmiało egoistycznie i... miało.
Zaczynam książkę "Skazana". Wciągnął mnie ostatnio ten serial i wiem, że lektura równie mnie pochłonie. Ostatnio nasze rodzime seriale są dobre, fajnie się je ogląda. Poza tym bardzo lubię grę Agaty Kuleszy.
Książka pochłania mnie na tyle, że... wchodząc do lekarza przekraczam blisko połowę stron. Mocno się dziwię gdy nagle moim oczom ukazuje się w niej imię i nazwisko mojej znajomej, która (jak się okazuje, co niezwłocznie weryfikuję u źródła) pracowała jakiś czas temu w gazecie regionalnej i opisywała zbrodnię pewnego taksówkarza. Świat jest faktycznie mały.
Moja morfologia jest ok, wyniki dają zielone światło na podanie immunoterapii. Czekam chwilę aż zwolni się miejsce w fioletowym pokoju bo pacjentów więcej niż moce przerobowe szpitalnego oddziału. Ale nie ma się co dziwić. Ucinając sobie miłą rozmowę z jedną pielęgniarką dowiaduję się, że po rozwiązaniu mojego szpitala ten zyskał dwustu nowych onkopacjentów. Rozmawiamy w sumie o wszystkim i krok po kroku dochodzimy do tego, że mamy wspólną znajomą, moją onkosiostrę, z którą się poznałam na początku mojej onkodrogi. Eh, nie dość, że mały to jeszcze kurczy się z każdym kolejnym dniem 🙂
Komentarze
Prześlij komentarz