Powakacyjna normalność
Nadszedł wrzesień. Koniec wakacji. Dzieci wracają do szkół i przedszkoli, a renciści i emeryci wyruszają nad morze 😁 Na drogach też nieco tłoczniej, inaczej. Czuć ten powrót do powakacyjnej normalności. I muszę przyznać, że nawet to lubię. Wszystko staje sie takie... hmmmm... uporządkowane. Życie wraca na swoje tory.
W poczekalni, gdzie aktualnie siedzę, też inaczej, tłoczniej, głośniej. Potwierdza to fakt, że siedzę już bite 4 godziny na czterech literach i czekam u onkologa na wizytę kwalifikującą na wlew. Powoli czuję jak cierpną mi nogi. Robi mi się naprzemian gorąco i zimno. Moja menapauza też zakończyła wakacje, jak widać. Wypoczęta i zregenerowana wzięła się do pracy.
W poczekalni dużo osób, a najgłośniejszy jeden pan. Komentuje wszystko, co przeczyta w internecie. Już wiem, że dziś mamy kolejny wzrost zakażonych covidem i zgonów. I że policja zatrzymała pewną polską piosenkarkę, która miała dwa promile...
Opowiada historię tutejszej onkologii, kto tu niegdyś pracował, w którym gabinecie. Wiem też, choć nie musiałam, że ma port naczyniowy od lat dziewięciu, a wcześniej miał jeszcze ceramiczny. Była też mowa o rodzinnych nowotworach, w tym 12-kilogramowym w brzuchu... Mam wprawdzie słuchawki ale te zostawiam na potem, na czas samego wlewu. Teraz muszę nadsłuchiwać swojego nazwiska.
Zapomniałam książki, trudno. Zjadłam już bułkę, trochę pograłam na telefonie. I siedzę dalej. Myślałam, że dziś pójdzie szybciej bo od rana jest dwóch lekarzy ale niestety nic z tych rzeczy. No więc siedzę i myślę czy aby panie z rejestracji przyniosły moją kartę. Obok mnie jakieś 10 osób, a w drugiej części korytarza kolejni pacjenci. Przyszedł jeszcze jeden lekarz ale nie widać większego przyspieszenia.
Mija 250 minut i jestem proszona do gabinetu. Jak to ja, wchodzę ze swoją listą pytań, na które mam zamiar uzyskać odpowiedzi. Dziś omawiamy kontrolne badania i najogólniej rzecz biorąc jest stabilnie, choć udaje mi się uzyskać skierowanie na jeszcze jedno badanie.
Pół godziny później znów siedzę ale już w innej poczekalni. Teraz czekam na wlew, który przygotowuje mi szpitalna apteka. Oddając dokumenty siostrze dowiaduję się, że zamykam listę pacjentów na dzisiejszą chemię.
Sam wlew trwa ok. pół godziny. Ląduję w innym niż ostatnio pokoju ale też z fioletem na ścianach. W tym czasie słucham webinaru nt. odżywiania onkologicznego. Dzisiejszą przygodę w pododdziale dziennym chemioterapii kończę o 15.00, po sześciu godzinach, przede wszystkim, siedzenia. Tak długo tu jeszcze nie byłam, a pewnie takie sytuacje będą się powtarzać, bo jako onkologiczni imigranci dociążyliśmy tutejszy system.
Komentarze
Prześlij komentarz