Dwadzieścia minut
Ile to jest dwadzieścia minut? To 1200 sekund. To także czas gotowania ziemniaków. Oczywiście zależy on od rodzaju bulwy, wody, grubości dna garnka czy kuchenki ale ogólnie tak średnio mi to zajmuje. 20 minut trwa też ugotowanie jajka na twardo, z czego 10 minut to czas, w którym woda zaczyna wrzeć. Nieco ponad kwadrans czekam na autobus gdy wcześniejszy zwieje mi sprzed nosa. Dwadzieścia minut odkurzam mieszkanie, gotuję zupę z soczewicy czy robię "wyjściowy" makijaż.
Czy to dużo czy mało czasu? Wszystko zależy od sytuacji. Gdy stałam w kolejce przed sklepem w czasie pandemii, gdy ilość klientów była dokładnie liczona to czas się dłużył. Dodatkowo krew mnie zalewała gdy mi zamykano drzwi przed nosem bo zaczynała się godzina dla seniorów. W poczekalni też się dłuży, chyba że spotykam znajomą i ucinamy sobie pogawędkę lub mam ze sobą książkę. Wtedy czas zachrzania tak szybko, że hej!
Jak byłam w liceum to mieliśmy w ciągu dnia jedną długą przerwę, właśnie dwudziestominutową, podczas której spotykaliśmy się na tzw. dywaniku. I nie chodzi o dywanik dyrektora, a o szeroki korytarz, na którym był właśnie dywan i tam przesiadywaliśmy. Podczas przerwy mogliśmy odrobić lekcje gdy się o czymś zapomniało, pójść do sklepu albo nawet uciąć sobie drzemkę. A, i można się było przez ten cały czas wpatrywać w obiekt westchnień znacznej części dziewczyn, do których i ja się zaliczałam 😉 To było akurat fajne.
Od przedwczoraj ten fragment czasu nabrał u mnie dodatkowego znaczenia, albo inaczej - przywołuje ciary, uzmysławia moje szczęście i sprawia, że czuję ulgę i wdzięczność.
Otóż wychodzę z Kubą odebrać przesyłkę z paczkomatu. Wracamy wolno bo małe nóżki tuptają powoli. Po drodze oglądamy przejeżdżające auta, Kuba macha do wszystkich osób nas mijających. Tak jest zresztą za każdym razem gdy spacerujemy. Pozdrawia wszystkich, tych blisko i tych daleko, nawet tych na balkonach. Myślę, że jesteśmy dość specyficznymi spacerowiczami - ja w kapeluszu słonecznym, Kuba zaczepiający wszystkich. Sądzę, że kojarzy nas już pół osiedla, a większość chętnie odwzajemnia pozdrowienie i zatrzymuje się na krótką pogawędkę lub obdarowuje nas uśmiechem. No ale wracamy z paczkomatu. Po blisko dwudziestu minutach pojawiamy się za naszym blokiem, na drugim jego końcu gdzie znajduje się plac zabaw. I wtedy slyszymy potężny huk, a po chwili dym i specyficzną woń jakby gazu. W krótkim czasie słyszymy syreny i zbiegających się przechodniów. Pan, który nas mija mówi, że rozegrały się sceny dantejskie. Pod sklepem, obok którego stoi paczkomat, wybuchły w aucie butle z gazem. Są trzy osoby ranne, z czego dwie śmiertelnie. Czuję jak mrozi mi się krew w żyłach. Przecież chwilę temu tam byliśmy! Nie chcę myśleć co by było gdyby choć takie wizje same mi się pojawiają przed oczami. Mimo wciąż zjeżdżających się karetek i straży pożarnych trudno jest mi uwierzyć w to, co się przed momentem tu wydarzyło. Jeszcze przez jakiś czas stoimy w bezpiecznej odległości bo Kuba ogląda strażaków w akcji, która trwa ostatecznie dobę, gdyż w aucie pozostały jeszcze butle, które nie wybuchły i trzeba je było schładzać 24 godziny.
Tylko albo aż dwadzieścia minut...
To oznacza, że masz jeszcze coś do zrobienia i Kuba także.
OdpowiedzUsuńMożna na to popatrzeć w ten sposób
Usuń