Jedyną stałą jest zmiana

Zawsze w życiu jest tak, że "nic nie może przecież wiecznie trwać" i gdy jedno się kończy drugie się zaczyna. Mam wrażenie jakby moja historia onkologiczna zaczynała się pisać od nowa. Dla uspokojenia - zdrowotnie stabilnie, bez zmian. Zmiany dotyczą stricte kwestii hm... technicznych. Mianowicie szpital onkologiczny, w którym się leczę od zeszłego roku, zawiesza działalność. Wszyscy się o tym dowiedzieliśmy na wizytach - do końca czerwca placówka ma być zamknięta. Dobrze, że siedziałam gdy mi to oznajmił lekarz. 

Co zatem teraz? Przecież jestem w trakcie leczenia (zresztą nie ja jedyna) i co trzy tygodnie jestem szprycowana "kropelkami życia". Sprawa niestety nie wygląda dobrze, choć widziałam światełko w tunelu i za nim podążam. Jest kilka rozwiązań do analizy i wdrożenia. Jedne to wycieczki co 3 tygodnie do Tomaszowa Mazowieckiego na ów wlew, gdzie mieści się główny oddział szpitala onkologicznego. Bo tu w Częstochowie jest jedynie jego oddział. To jakieś 120 km i mimo głębokiego uczucia jakim darzę podróże nie uśmiechają mi się takie regularne wypady. Inne rozwiązanie to wizyty w Katowicach lub Dąbrowie Górniczej. Tu już ciut bliżej, no i znane mi rejony więc najgorzej by nie było ale jest jeszcze jedno rozwiązanie, które jest tuż pod moim nosem - onkologia w szpitalu wojewódzkim, gdzie zakładano mi port naczyniowy i gdzie w sumie zaczęła się moja onkologiczna przygoda. Czas pokaże, czy i które z nich stanie się moją nową miejscówką i ile zajmie wdrożenie w to wszystko abym mogła znów poczuć tę rutynę, spokój, wiedzieć co po czym nastąpi...

Chociaż mam głęboką nadzieję, że częstochowska placówka Nu-Med nie przestanie jednak istnieć, że mimo wszystko nie zapadły jeszcze ostateczne decyzje, że jeszcze da się to odkręcić. Nas pacjentów jest tutaj bardzo dużo i ostatnimi czasy stale przybywa. Namacalnie doświadczam tego o czym mówiono w tv. Z każdą kolejną wizytą wydłuża się kolejka pacjentów w poczekalni. Pandemia sprawiła, że ludzie się bali leczyć a teraz okazuje się, że zgłaszają się licznie i dla wielu z nich jest już za późno i pozostaje im leczenie paliatywne.

Biorę głęboki oddech... życie potrafi zaskakiwać na każdym kroku. Czasem pozytywnie, czasem nie. Są rzeczy i decyzje, które dzieją się poza nami, nie możemy ich kontrolować a jesteśmy od nich uzależnieni, bo ktoś inny pociąga za sznurki. I ponownie pozostaje mi czekać na rozwój sytuacji choć równolegle staram się zabezpieczyć ciągłość swojego leczenia, a potem wdrożyć się od początku w nowy system... Idzie nowe? Wolałabym jednak nie.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty