Mam fryzurę na cebulę?
Włosy rosną! Wykiełkowały jak rzeżucha na wiosnę. Mam obecnie na głowie coś na kształt nierówno zarośniętego hmm.... orangutana (tak ktoś gdzieś napisał ale tak to właśnie wygląda) 😁 z każdej strony inna długość. Regularne wcierki, masaż i olejek rycynowy dają radę. Ostatnio zaczęłam je nawet myć... kropelką szamponu i odżywki. Szaleństwo!
Myślałam by znów się ogolić na zero. Czytałam, że te pierwsze włosy, które odrastają są cienkie i słabe, co potwierdzam. Nawet przypadkiem podsłuchałam dialog pań podczas wlewu, że jedna goliła 3 razy aby jej odrastały mocniejsze.
Jednak pewna bardzo ważna rozmowa była kluczową w tym temacie. I za nią jestem ogromnie wdzięczna. Uświadomiła mi bowiem i przypomniała, że w chorobie nie jestem sama ale też i nie tylko ja choruję. We wszystkim są ze mną moi Najbliżsi i oni też przez to wszystko przechodzą, czują, widzą, doświadczają. To system naczyń powiązanych. Są za nami pewne zamknięte już rozdziały, bolesne, ciężkie, niełatwe, skomplikowane... do których nie chcemy wracać, ani o nich pamiętać. A łysa głowa jest ich symbolem.
Dlatego zapuszczam, wróć - pozwalam rosnąć 🙂 I fajnie jest tak obserwować jak z każdym dniem ich przybywa, jak reagują na nie osoby, z którymi się nie widziałam dłuższy czas. Czasem mam wrażenie, że urosły przez noc, że rano już inaczej wyglądają niż wieczorem.
Rozmawiałam ostatnio z moją onkosiostrą, z którą rozpoczęłyśmy leczenie w tym samym czasie i ona ma już na tyle długie włosy, że używa lakieru i chodzi bez peruki, ba, nawet się zafarbowała! Ja turbany i chusty porzucę pewnie w okolicach wakacji ale na wszystko przyjdzie czas 😉
Włosów jest coraz więcej i nie jest mi już tak bardzo zimno w głowę. Zdarza mi się coraz częściej chodzić po domu bez chusty. Ale gdy ktoś puka do drzwi to zakładam coś na głowę. Ostatnio szybko otworzyłam drzwi listonoszowi zapominając o turbanie i... czułam, że trochę był zmieszany i nie wiedział gdzie podziać wzrok.
Swoją drogą... dopiero łysinka zdradza chorobę. Albo turban czy chusta. Kiedyś, jeszcze na długo przed rakiem, też lekko mnie paraliżował widok osoby zmagającej się z nowotworem. Albo nie tyle paraliżował co... dawał pewien dyskomfort. Nie wiedziałam jak się zachować, co powiedzieć by było stosowne i nie uraziło, starałam się nie patrzeć w ogóle na chorego. Jakby wzrok miał mieć co najmniej magiczne moce. Dopiero w fundacji "Mam Marzenie" to się we mnie zmieniło, dzieci oswoiły mnie z tą sytuacją. Teraz sama jestem po drugiej stronie i zdarza się, że widzę i czuję, że ktoś nie wie jak się ma zachować w moim towarzystwie, albo boi się w ogóle kontaktu ze mną. Dlatego często próbuję pierwsza wyjść z inicjatywą, rozpocząć rozmowę, bo poza tym wciąż niezmiennie jestem sobą.
Komentarze
Prześlij komentarz